Minus 10 stopni, lekki wiaterek, centrum osiedla, pruję kłusem do domu, bo mimo puchówki na grzbiecie czuję dziki pociąg do gorącej herbaty z rumem. Nagle przede mną widzę parę młodych Świadków Jehowy ze stojaczkiem wypełnionym kolorową literaturą. Młodzi, mniej więcej po 20-25 lat. On na sportowo, czapka uszanka, kurtałka modnej firmy, ale jednak ewidentnie na watolinie. Ona za to elegancka - spódnica za kolana, rajstopki, modny jesienny płaszczyk. On co mniej więcej 30 sekund nerwowo wykonuje ćwiczenie polegające na zgięciu łokcia w celu zbliżenia zegarka do twarzy. Ona stepuje, dyskretnie w miarę możliwości. I tak czekają na Eskimosa, który ciagnąc do swojego igloo upolowaną własnie fokę, zechce na chwilę przystanąć i dać się w tych warunkach nawrócić.
Można powiedzieć jak w piosence - "już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj".